Pistons zapomnieli o obronie i czwartej kwarcie

Pistons przystępowali do tego meczu osłabieni brakiem m.i.n Bena Wallace i to było widać. Jednym z pierwszoplanowych bohaterów Knicks w tym meczu został Timofiej Mozgov (23 pkt, 14 zbiórek).Greg Monroe robił co mógł zaliczając pierwszą w dziewięciu meczach double - double (15 pkt, 17 zbiórek!!! ), ale nie dostał od kolegów należytej pomocy na tablicach i w zastawianiu. Tak jak Ben Gordon (35pkt) nie dostał dostatecznej pomocy w ofensywie. Jednak Pistons remisowali po trzech kwartach i kontrolowali sytuację. Niestety w czwartej stanęli w ofensywie i nie byli w stanie odbudować się w obronie. Knicks odwrotnie, przez co wygrali tą część i całe spotkanie 18ma.
Ben Gordon był "on fire"!! Dobrze widzieć go w takiej formie. Tay Prince i Tracy McGrady zagrali nieźle, ale brak wsparcia z ławki, jak również przetrzebiony kontuzjami i innymi kwestiami, skład nie był w stanie wytrzymać tempa meczu. Co do tempa, to Pistons nie kontrolowali go, pozwalając Knicks na, charakterystyczne dla nich, wysokie zdobycze punktowe. Dopóki dotrzymywali kroku w ofensywie, wszystko było 50:50. Jak atak przestał działać, objawiły się największe bolączki drużyny - kiepska obrona pomalowanego i ... kiepska obrona w ogóle. Tu skrót http://www.nba.com/games/20110130/DETNYK/gameinfo.html
P.S.
Co do Knicks, to kibicowałem im back-inna-days. Czasy Johna Starksa, Pata Ewinga, Charlesa Oakleya. Potem Allen Houston, Latrell Sprewell, Larry Johnson. Zawsze ceniło się twardość  i zadziorność. Obecni Knicks na pewno są na fali wznoszącej. Chciałbym żeby Pistons byli też  już w tym momencie, kiedy podwaliny są położone i kierunek obrany. A może jeszcze uda im się wzmocnić fundamenty Melo Anthony'm!! Knicks grają uskrzydleni dopingiem publiczności, w jednej z najlepszych hal - i mam tu głównie na myśli liczbę osób, które stawiają się nawet gdy drużyna dołuje. Inna sprawa, że często ją wtedy wygwizdują. Ale jakoś nie mogę przekonać się do ofensywnego przechyłu Mike'a D'Anthony'ego. To wszystko wydaje mi się takie dobre do czasu, czyli do play-off. Wiem, że nie jestem oryginalny, ale w sumie życzę Knicks jak najlepiej, a czy tędy droga ... Cóż, czas pokaże. Niby zaczęli grać lepiej w obronie, czego próbką była choćby wczorajsza czwarta kwarta z Pistons. Ale wciąż mają w pierwszej piątce graczy o tak kiepskich instynktach defensywnych, że aż zęby bolą. Nadal są jednak w budowie, więc będę się przyglądał z uwagą.

Dye in - Daye out

Osłabieni kontuzjami Rodneya Stuckey, Bena Wallace'a i Ripa Hamiltona, Pistons zmierzyli się z osłabionym brakiem Dwayne'a Wade'a i Chrisa Bosha, Miami Heat. Na trybunach zasiedli obok siebie Joe Dumars i Isiah Thomas, a dalej była gwiazda Pistons i Heat, John Salley.
Pistons rozpoczęli z Benem Gordonem i Austinem Daye'm w pierwszej piątce i obaj nie zawiedli. Gordon zdobył 21 punktów, najwięcej dla Pistons, a Daye był drugim strzelcem z 19 punktową zdobyczą. Podczas gdy Gordon trafiał z niezłą skutecznością, Daye często nie mógł poradzić sobie z fizyczną grą Heat. Jednak z czasem doszedł do głosu zbierając, robiąc dodatkowe podania i trafiając ważne punkty. Najważniejsze z nich przyszły na minutę przed końcem, kiedy po podaniu za linię 3 punktową, zawiesił obrońcę w powietrzu, zrobił kroczek z kozłem i trafił trójkę wyprowadzając Tłoki na prowadzenie. Widzieliśmy to już ostatnio kilka razy. Very nice!! Jeszcze milej milej mogło być gdyby w ostatniej sekundzie nie spudłował alley oop'a po pięknym wznowieniu Tay'a Prince'a z autu. Schemat został świetnie przygotowany przez Johna Kuestera. Daye urwał się zwodem i ściął ze skrzydła w puste pole 3 sekund. Niestety złapał piłkę trochę  za nisko, był też faulowany i nie zdołał zakończyć wsadem ani wrzutem. Heat szczęśliwie dowieźli jednopunktowe zwycięstwo. Poza LeBronem, który przez cały mecz dźwigał ciężar gry na swoich barkach, decydujące punkty trafił Eddie House.
Tracy McGrady otarł się o triple double - 14pkt, 10 asyst, 8 zbiórek i po raz kolejny w pierwszej połowie był najlepszym graczem Pistons kierując całą grą zespołu. Greg Monroe też pokazał się z dobrej strony, szczególnie w pierwszej połowie, którą zakończył buzzer beater'em z wyskoku. Charlie V nie mógł się odnaleźć i w końcówce spudłował prosty rzut z bliskiej odległości, który mógł mocno zaważyć na wyniku. Will Bynum, jak ostatnio bywa zastąpił świetny występ, bardzo słabym.
Pistons prowadzili przez większość meczu i szkoda zmarnowanej szansy. Czy zmarnowanej z winy drużyny ...? Na to pytanie odpowie wam ten post http://need4sheed.com/2011/01/robbed-that-no-call-was-just-foul.html Tymczasem zapraszam na skrót http://www.nba.com/games/20110128/DETMIA/gameinfo.html

T-Mac 2.0


Tutaj artykuł o podejściu McGrady'ego do gry. Podejściu, które, dodajmy, wyraźnie mu służy. Polecam: http://nba.fanhouse.com/2011/01/25/tracy-mcgradys-rebirth-as-point-guard-helping-revitalize-piston/
"I like the way the team runs when I have the ball,'' McGrady said. "If this can prolong my career, I'm all for it. When I was younger, that's how I envisioned my career being, just an all-around player and not a scorer.''

hak Billupsa

Mam kolegę, który jak graliśmy w podstawówce, robił dwutakty z odejściem od kosza zakończone hakiem, prawie jak ten http://www.youtube.com/watch?v=sj-YkA2zckY

Emocje i przegrana w meczu przyjaźni

No może mecz przyjaźni to za dużo powiedziane, ale po stronie Nuggets zobaczyliśmy byłych Pistons, Arrona Afflalo i przede wszystkim Chauncey Billupsa. Jak to wyglądało:
Pistons rozpoczęli z wysokiego C, prowadząc 9-0. Z czasem Nuggets zaczęli dochodzić do głosu, aby ostatecznie wygrać pierwszą kwartę pięcioma. Ciekawe, że najlepszą punktowo kwartą była, do niedawna  tak kłopotliwa, trzecia, którą zremisowali. Czwarta, a zwłaszcza jej końcówka, to najpierw niesamowita seria drive'ów i pull up'ów w wykonaniu Willa Bynuma, a następnie pewne trójki Billupsa, który odebrał Pistons nadzieję na skuteczną pogoń. Tym samym, Nuggets przełamali serię 14 przegranych meczów w Detroit.
Pomimo przegranej, trzeba podkreślić, że Pistons grali dobrze, szczególnie kiedy udawało im się kontrolować tempo gry. Było parę głupich strat i niedokładności, ale drużyna gra przynajmniej w określonym stylu i realizuje swoją taktykę. Wczorajszy występ nie był topowy na tle ostatniego miesiąca ale kilku graczy trzeba wyróżnić.
Tayshaun Prince był jednym z głównych powodów problemów Carmelo Anthony'ego ze skutecznością. Melo frustrował się  i uciekał się do złośliwych fauli bez piłki ale w końcówce udało mu się dostawać często na linię, czym scementował wyczyn Billupsa.
Tracy McGrady znów zagrał dobry mecz, kilka razy pięknie asystując do Grega Monroe. W drugiej połowie trochę przycichł ale w czwartej kwarcie trafił ważną trójkę. Wobec kontuzji Rodney'a Stuckey. więcej czasu gry dostał Ben Gordon. Złapał mały flow i była generalnie aktywny, ale ostatecznie zdobył tylko 15 pkt w prawie 28 min. Charlie V miał swoją serię trójek, wyciągając Tłoki z dołka w pierwszej połowie, potem nie był wykorzystywany. Może wraca powoli po kontuzji. Greg Monroe - bardzo dobry występ - 14 pkt (4/6 z gry, 6/8 z osobistych) 7 zbiórek. Very nice. Wydaje mi się, że Chris Wilcox grał za mało. Po części z powodu doskonałego występu Bena  Wallace'a- 10 zbiórek w 22 min i uwaga, 0 punktów. To dwudziesty któryś mecz Bena z ponad 10ma zbiórkami przy zerowym dorobku punktowym.
Graczem meczu po stronie Tłoków był Will Bynum, który zdobył 13 pkt w czwartej kwarcie bijąc dryblingiem większych jak i równych mu wzrostem przeciwników. That was wild!! Gra Bynuma w czwartej kwarcie nadawała się na legendarny play off'owy performance. Ale jak już pisałem, wszystkich uciszył Chauncey, który wie lepiej jak zrobić legendarny play offowy i nie play offowy performance. Tu skrót http://www.nba.com/games/20110126/DENDET/gameinfo.html Stay tuned!!

Na skrzydłach!!

To był chyba dotychczas najlepszy mecz Pistons w sezonie. Nie dlatego, ze był najbardziej emocjonujący, czy z powodu wygranej z potentatem na Wschodzie. Tłokom udało się dobrze egzekwować umiejętnie przygotowaną strategię. I to jest o wiele bardziej budujące niż spektakularny mecz wygrany po świetnym występie jednego czy kilku graczy. Wczoraj każdy, z wyjątkiem Willa Bynuma, zagrał dobrze,  ale nikt nie przykuwał uwagi spektakularnymi akcjami solowymi. Gracze Tłoków po prostu znajdowali się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Johnowi Kuesterowi należy się uznanie za takie ustawienie drużyny.
A jak konkretnie to wyglądało? Pistons dużo grali wysokimi graczami na czterech pozycjach. T-Mac, Prince i Daye ze względu na swój zasięg często stanowili mismatch'e dla defensywy i ofensywy Magic. Natomiast Monroe i Wilcox zacieśniali strefę podkoszową, często decydując się na faulowanie Dwighta Howarda, co poza opłacalnością na linii, wybijało Orlando z rytmu. Dodać dobrą obronę słabej strony i pomoc skrzydłowych w środku i mamy sukces. Defensywnie Pistons skupili się na dwóch strefach, w których Magic są szczególnie groźni - rzuty za trzy i punkty spod kosza. Odpuszczanie do pewnego stopnia obrony półdystansu opłaciło się i nie po raz pierwszy obnażyło słabości Magic w tym obszarze.
T-Mac (20pkt, 5 asyst, 7 zbiórek), szczególnie w pierwszej połowie, męczył obronę Magic penetracjami i rzutami z wyskoku. Często był kryty przez niższych przeciwników i agresywnie szukał okazji do zdobycia punktów. Tay Prince (20pkt, 6asyst, 9 na 14 z gry) gracz meczu. Zawsze gra dobrze przeciwko Magic. Jak zawsze dobry w defensywie (sprowadził Hedo Turkoglu do 4 pkt przy skuteczności 2 na 8) niesamolubny, ale jak trzeba biorący ciężar egzekucji na siebie. Post up'y, fade away'e - trafiał wszystko!! A jak trzeba było odwołać się do innej opcji w ofensywie, Austin Daye (20 pkt, 5 na 9 z gry, 4 na 4 za trzy + 7 zbiórek) był po prostu zabójczy. Dwie ważne trójki pod rząd, w czwartej kwarcie, kiedy Magic byli w gazie i odrabiali straty, dały Pistons niezbędny oddech. Daye nie zastąpi jeszcze Prince w defensywie, ale jego pewność siebie i skuteczność, zwłaszcza w trafianiu BIG SHOTS, rośnie z każdym meczem. Dodać dobre zdobycze na deskach i Daye staje się graczem nie tylko intrygującym, ale coraz bardziej kompletnym. Tutaj Austin wystawia kostki i kolana Barndona Bassa na ciężką próbę http://www.youtube.com/watch?v=0Hdm0oP3Lh8&feature=player_embedded
Rodney Stuckey i Ben Gordon (obaj po 16 pkt) też zasługują na wyróżnienie. Na początku IV kwarty byli na boisku razem z Willem Bynumem, co przyprawiło mnie o ciarki, ale i ten pomysł się sprawdził, głównie za sprawą trafień BG.
Greg Monroe, Chris Wilcox, Ben Wallace zasługują na uznanie za obronę pola 3 sekund. Wallace zaliczył 11 zbiórek w 19.17 minut!!!
W ten sposób, rozpoczęta właśnie, arcytrudna seria czterech meczów nie wygląda już tak strasznie. Zapraszam na skrót http://www.nba.com/games/20110124/DETORL/gameinfo.html Go Pistons!!

Rip w matni

Saga transferowa Ripa Hamiltona była ostatnio przystawką do tzw. Melodramy, czyli niedoszłego transferu Carmelo Anthony'ego do New Jersey. Właściciel Nets Michaił Prokorow niedawno wycofał się z transakcji i Hamilton, który w ostatnich spotkaniach nawet nie zdejmuje dresu, został na lodzie. Sytuacja jest o tyle kłopotliwa, że nie jest pewne co spowodowało odsunięcie Hamiltona od składu meczowego. Jeżeli były to plotki transferowe, to albo zrobiono to przedwcześnie, albo sprawy były naprawdę zaawansowane i Pistons liczyli na szybkie i definitywne wysłanie Ripa do Jersey. Jest też prawdopodobne, że zaważyły napięte stosunki między zawodnikiem a trenerem. Tak czy inaczej, transferu na razie nie ma, a Rip, mimo niestabilnej formy, którą prezentował w tym sezonie, jest zawodnikiem, który na pewno przydałby się drużynie. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest, że John Kuester znalazł równowagę w rotacji i nie chce, żeby Rip zmącił z takim trudem wypracowaną stabilizację. Pisząc "zmącił" mam na myśli nie tylko dominującą osobowość zawodnika, ale styl ciągłego biegania po zasłonach, który niejako narzuca drużynie. Z drugiej strony, Rip wchodził już z ławki i potrafił się odnaleźć w sytuacji, gdzie ofensywa nie była ukierunkowana na niego. Cóż, wygląda na to, że doszło do jakiejś eskalacji i Kuester postawił krzyżyk na Hamiltonie, co nie zwiększa szans na szybkie pozbycie się go z Detroit. Na zakończenie przywołam tekst Chrisa Iott'a, który twierdzi, że w potencjalnej wymianie, Pistons interesują głównie kończące się kontrakty http://www.mlive.com/pistons/index.ssf/2011/01/expiring_contract_pistons_bigg.html Hmm ... jakby ktoś nie zauważył, to chyba definitywny koniec projektu budowy drużyny na połączeniu weteranów z mistrzowskiego składu z nowymi i młodzieżą.

brzydko ale skutecznie


... a może szczęśliwie. Detroit odrobiło 14 punktową stratę z pierwszych trzech kwart, głównie za sprawą Willa Bynuma, który wszystkie ze swoich 12 punktów zdobył w ostatniej kwarcie. On i wracający po kontuzji, Ben Wallace dali intensywność w obronie. Podobno Wallace, wiedząc, że Villanueva nie zagra, zgłosił się, że chce wcześniej wrócić do gry. That's the spirit!!! Wobec problemów Rodney'a Stuckey i T-Mac'a (razem 4 na 20 z gry), zwycięską piątkę stanowili Bynum, Ben Gordon, Austin Daye, Tay Prince i Ben Wallace.
Pierwsze trzy kwarty to była rzeźnia. Dość powiedzieć, że Pistons zdobyli w nich 47 punktów. Chcieli kontrolować tempo i nie dali Słońcom rozwinąć skrzydeł, ale sami stanęli w ofensywie. Tym bardziej imponujący był come back. Tu skrót http://www.nba.com/games/20110122/PHXDET/gameinfo.html

W sieci

Po dobrym przegranym meczu nadszedł zły przegrany. Pistons trafili tylko 1/3 rzutów z gry. Mimo tego wynik oscylował wokół remisu. Niestety najgorszą skuteczność Tłoki zaprezentowały w IV kwarcie i przestało być blisko a stało się daleko. Rozumiem, że piąty mecz w 7 dnia, ale to nie wymówka. Dzisiaj mecz z Suns i zawsze groźnym MG13 (:-))) więc trzeba się zebrać.
Z kronikarskiego obowiązku http://www.nba.com/games/20110121/DETNJN/gameinfo.html

Heavy D ballin

DeJuan Blair, nieodżałowany przeze mnie niedoszły Tłok na dobre zadomowił się w wyjściowej piątce najlepszej drużyny ligi San Antonio Spurs. Wczoraj przeciwko Raptors miał 22 pkt i 11 zbiórek. Taa, Raptors ... Ale Heavy D naprawdę daje radę w stylu kuli o kocich ruchach. Trzymam za niego kciuki http://www.nba.com/games/20110119/TORSAS/gameinfo.html

DET - BOS 82 : 86

Nie chce mi się silić na bardziej płomienny tytuł, bo ten mecz był nudny. Czy był słaby? Nie, nie był. Dobra defensywa, wyrównany. Pistons prowadzili, żeby w końcówce stanąć i ostatecznie przegrać. Nie to żeby podejmowali absurdalne akcje, czy mieli głupie straty. Po prostu nie wpadało. Ray Allen, który miał kiepski dzień, trafił w ostatniej akcji trudną dwójkę, która miała być trójką. Nikt z obu drużyn nie miał hot hand. Trzeba pochwalić Pistons za walkę i intensywność w grze z najlepszym zespołem na Wschodzie, a zganić za nieumiejętność wykończenia w końcówce. Ale co zrobić!? Nie wpadało ...
Greg Monroe miał 13 pkt i 9 zbiórek przeciwko jednemu z najlepszych frontcourt ligi. Ładnie kończył po pickach, obcięciu do lini, itp. Tayshaun był chyba najlepszym graczem Tłoków - wygrywał 1 na 1 i podejmował dobre decyzje. Mimo przegranej, Pistons potwierdzili, że nadal są na dobrej drodze, żeby wydobyć się z dołka na powierzchnię (nie mylić ze szczytem).
Niewątpliwą ozdobą meczu był Shaq rzucający się na parkiet po bezpańskie piłki. Wszystko trzeszczało!! Natomiast pojawił się problem ze wstaniem. Garnett raz mu pomógł, ale w trosce o swój kręgosłup, przy kolejnych upadkach zaprzestał wysiłku. Może w TD Garden powinni postawić dźwig, bo Shaqowi coraz trudniej wstać bez pomocy, a wola walki pozostaje. To wszystko może się źle skończyć!!
Skrót http://www.nba.com/games/20110119/DETBOS/gameinfo.html

Officially streaking!!!


Yeah!! Pistons wygrali z Dallas. W newralgicznej trzeciej kwarcie ponownie udało im się wypracować przewagę, która do końca meczu pozostała niezagrożona. Wspominając potyczki z Dallas w zeszłym i w bieżącym sezonie, wyłania się obraz Dirka Nowitzkiego demolującego Tłoki i ogólnej dominacji podkoszowych z Mavs. Nie tym razem!! Pistons wydali Mavs twardą walkę na obu tablicach, dobrze dzielili się piłką, a drobni obrońcy co chwila rozbijali obronę Dallas penetracjami. Niniejszym Detroit pierwszy raz w tym sezonie zaliczyło trzy wygrane pod rząd. I nie były to zwycięstwa przypadkowe. Nowy pomysł na rotację nie tylko przynosi pożądane efekty, ale sprawia graczom (oprócz Ripa Hamiltona) radość. Energia, chęć do pomagania sobie i dzielenia się piłką są widoczne gołym okiem. Może Pistons i John Kuester przeszli przez czyściec pierwszej połowy sezonu, żeby odnaleźć się w drugiej. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie.
Ponownie ciężko zdecydowanie wyróżnić jednego gracza. wszyscy zagrali dobrze lub bardzo dobrze. W pierwszej lidze na pewno znajdzie się Rodney Stuckey (20 pkt przy 6 na 8 z gry, 6 asyst, 1 blok w 30 min), który błyszczy na dwójce, atakując obręcz ze skrzydła; Tayshaun Prince (19 pkt, 5 asyst, 5 zbiórek), który ofensywnie rozgrywa najlepszy sezon w karierze a w meczu z Mavs przekroczył barierę 8,000 zdobytych ounktó; Greg Monroe (16 pkt, 9 zbiórek, 4 przechwyty (!!!) - jeden na JJ Berrei, zakończony przedryblowaniem 2/3 boiska i wsadem, został akcją meczu), który po prostu gra z każdym meczem lepiej. Kolejni bohaterowie to Tracy McGrady, który mimo skromnych statystyk, grał na swoim normalnym ostatnio, wysokim poziomie, Charlie V (3 trójki, 6 na 9 z gry), Ben Gordon (11 pkt, 3 asysty), Will Bynum, który nakręcał tempo gry drugiego składu. Austin Daye nie miał dobrego meczu w ofensywie, ale zebrał 8 piłek. Osobnym przypadkiem jest Chris Wilcox, który od kilku spotkań chyba jedzie na suplach Roberta Burneiki. Takiej energii, waleczności i produktywności, którymi nadrabia braki w defensywie, chyba nikt się po nim nie spodziewał.
Ale tak jak już pisałem, osiągnięcia indywidualne są tu sprawą drugorzędną, bo jakich kto by nie miał statystyk, wszyscy grali zespołowo i cieszyli się grą, a ławka kipiała wesołością. Piękny widok;-)) Polecam http://www.nba.com/games/20110117/DALDET/gameinfo.html

Transferowe plotki, co można o nich powiedzieć

Nie mam czasu żeby na bieżąco relacjonować "Melodramę" czyli transferową sagę Carmelo Anthony'ego, lub raczej grę, która się wokół niego toczy. Podsumowując, ze strony New Jersey jest propozycja wymiany: Devin Harris, Derrick Favors, Anthony Morrow, Kris Humphries i wybór w pierwszej rundzie draftu do Denver, Troy Murphy i Johan Petro do Detroit, Carmelo Anthony, Chauncey Billups, Rip Hamilton do New Jersey. Poziom spekulacji i plotek jest już naprawdę niespotykany. Menadżerowie wypuszczają kolejne strzępy informacji, żeby wywrzeć jak największą presję na drugą stronę. Detroit występuje tu jako dodatek i na szczęście tej presji bezpośrednio nie podlega. Przy całym domniemanym zaawansowaniu procesu, trzeba pamiętać, że cały deal opiera się na gotowości Carmelo do podpisania nowej umowy z Nets. A tej gotowości ponoć nie ma. Carmelo chciałby grać w Knicks, a skoro to się obecnie nie zdarzy, bo ci nie mają za kogo wymienić Melo, Denver negocjuje umowę z Nets, która pozwoliłaby im znacząco zredukować koszty i pozyskać młodych graczy do przyszłej przebudowy. Natomiast, jeżeli Melo nie zdecyduje się na przedłużenie umowy, New Jersey raczej nie wejdzie w ten układ. Piszę "raczej" bo teoretycznie mogą pozyskac Melo i zakładać, że przekonają go do końca sezonu - ale to byłaby strategia samobójcza. W tej sytuacji najmocniejsze karty trzyma sam Anthony i o ile do gry nie wejdzie taki zespół jak Dallas, który chce się koniecznie wzmocnić na ten sezon, to gwarancją umowy będzie tylko zgoda gracza na podpisanie nowego kontraktu.
Mając to w pamięci, trzeba zachować daleko idący sceptycyzm w podejściu do tematu. Jednocześnie polecam przyjrzenie się jak ewentualny deal wzmocniłby pozycję Pistons na rynku transferów i wolnych agentów http://www.pistonpowered.com/2011/01/carmelo-anthony-trade-could-allow-pistons-to-spend-9-million-in-free-agency-then-re-sign-rodney-stuckey-tracy-mcgrady-and-jonas-jerebko/
Istnieje też możliwość, że umowa z NJ jest dla Denver tylko pretekstem do pokazania Melo, że nie ma szans na transfer do zespołu lepszego niż Nuggets. Przy takim założeniu, Denver podtrzymywałoby spekulacje transferowe, a zdecydowaliby się na sprzedaż, tylko jeżeli Carmelo tuż przed zamknięciem okna transferowego, nadal twardo odmawiałby podpisania nowej umowy w Denver. Jest to o tyle istotne dla Pistons, że niepewność co do losu Hamiltona ciąży też na perspektywie wymiany Tay'a Prince'a. Prince jest w ostatnim roku kontraktu, gra dobrze i Detroit spokojnie może czekać do zakończenia sezonu i ewentualnie nie przedłużać umowy. Pistons niechętnie pozbyliby się obydwu weteranów już w połowie bieżącego sezonu, ale chętnie pozbyliby się jednego z nich. Tymczasem zespoły takie jak Dallas są potencjalnie zainteresowane Prince'm i już chciałyby wiedzieć czy jest dostępny. Uff ...

E for effort!!


Rzadko się zdarza Pistons w tym sezonie wygrać dwa mecze pod rząd. Na spotkanie z Sacramento Kings czekałem ze względu na pojedynek Grega Monroe i przymierzanego przed draftem do Pistons, Demarcusa Cousinsa. Poza tym, Kings, choć nie mogą odnaleźć formy, są młodym zespołem z potencjałem, który dobrze się ogląda. I co? I słaby zespół pokonał inny słaby zespół. Ale to jest piękno NBA. Starcie drużyn z dołu tabeli może być bardziej emocjonujące niż tych z czołówki. Nie twierdzę, że ten mecz był lepszy niż Chicago - Miami, ale był emocjonujący.
Pistons przegrali pierwszą połowę 11 punktami, pozwalając Kings na zdobycie 70 punktów, przy 70% skuteczności ... Sami rzucali ok 60% i chyba tylko to pozwoliło im być w grze. Trzecia kwarta, która dotychczas była zmorą Tłoków, okazała się punktem zwrotnym. Pistons pozwolili rywalom na zdobycie tylko 10 punktów przy 26% skuteczności, sami rzucając 23. W czwartej lekko powiększyli przewagę i mecz toczył się cios za cios do końca.
Gęba mi się cieszyła na grę Pistons w drugiej połowie. Nie wiem, czy zadziałał syndrom oblężonej twierdzy - Tracy McGrady zszedł w pierwszej kwarcie ze stłuczoną kością piszczelową, Ben Wallace nadal jest kontuzjowany, a Rip Hamilton przyklejony do ławki. W tych okolicznościach Pistons grali z wielkim poświęceniem i wysiłkiem, rekompensując przegrane zbiórki przechwytami, dobrą egzekucją osobistych i ciągłą energią. Tayshaun Prince, Ben Gordon, Chris Wilcox, Charlie V, Rodney Stuckey, Austin Daye, Greg Monroe, a przede wszystkim Will "The Thrill" Bynum zagrali świetnie po obu stronach boiska. Po zejściu McGrady'ego, John Kuester sięgnął po Bynuma, mimo że ten grał ostatnio (ostatnio kiedy grał) bardzo nierówno. Wczoraj za rozgrywanie brał się też z powodzeniem Ben Gordon, wspomagany przez Stuckey'a, ale to Bynum (18 pkt, 7 asyst, 2 przechwyty i jeden BLOK) wziął na siebie ciężar gry i poprowadził Pistons do zwycięstwa. Niski backcourt Pistons był nadrabiał aktywnością, a w drugiej połowie Stuckey wykonał kawał dobrej roboty w defensywie przeciwko Tyreke'owi Evansowi. Bynum grał agresywnie w obronie, a w ataku ciągle atakował obręcz, kończąc lub oddając do ścinających. Najlepsza i decydująca sekwencja Willa rozegrała się w końcówce. Najpierw spokojnie trafił dwa osobiste na 17 sekund przed końcem, a w kolejnej akcji zablokował z pomocy lay up Evansa, kiedy piłka była wysoko nad obręczą. Następnie wyszarpał piłkę Cousinsowi, zapobiegając dobitce!!!
Cousins i Monroe mieli podobne zdobycze, chociaż Monroe grał o 1/3 dłużej. Wyglądał jak zawsze spokojnie, podczas gdy Cousins miał problemy z faulami, w tym technicznymi. Nie sądziłem, że napiszę to tak szybko, ale już nie uważam, że Cousins byłby lepszy dla Detroit, nawet pomijając kwestie dyscyplinarne. Na pewno Monroe jest innym graczem, ale jego szybkość uczenia się i inteligencja w grze (wczoraj zaprezentował swoje firmowe z college'u odegranie do wchodzącego obrońcy) wydają mi się większym atutem niż siła i egzekucja Cousinsa.
Polecam skrót http://www.nba.com/games/20110115/SACDET/gameinfo.html

Powiedziałem "zwycięstwo"?

Pistons po raz trzeci w sezonie spotkali się z Raptors. Nie mogę powiedzieć, że ten fakt wcisnął mnie w fotel. Byłem już trochę zmęczony oglądaniem Dinozaurów. Ale trzeba przyznać, że poprzednie mecze były emocjonujące. Wczoraj Pistons zaliczyli zwycięstwo i pojawiły się nowe pomysły w rotacji. Tracy McGrady jako PG i Rodney Stuckey SG wyszli w pierwszej piątce i wyglądało to naprawdę dobrze. Kolejnym wchodzącymi obrońcami byli Ben Gordon, który zaliczył niezły mecz, szczególnie wczwartej kwarcie i Will Bynum, który zmienił T-Maca na rozegraniu. Z przodu Austin Daye dostał 14 minut za Tayem Princem, ale nie rozegrał wielkiego meczu. Prince z resztą też nie rozwinął skrzydeł, szczególnie w ofensywie, chociaż trafił trudny rzut z rogu w końcówce. Charlie V dostał tyle czasu, co startujący Chris Wilcox, a Greg Monroe rozegrał prawie 38 minut i uwaga - nie zdobył double - double (12 pkt, 7 zbiórek)!! W zasadzie każdy zagrał dobrze. Chris Wilcox nie zasłużył się bardzo w ofensywie, ale tak jak w poprzednich spotkaniach zaprezentował momenty niebywałej, jak na niego, finezji. Co najważniejsze, miał 12 zbiórek. Graczem meczu został jednak T-Mac, który zaliczył rekordowe w tym sezonie 22 punkty i umiejętnie kierował zespołem. Będzie jeszcze czas żeby o tym napisać szerzej, ale chciałbym i wiem, że moja opinia nie jest odosobniona, żeby McGrady podpisał od przyszłego sezonu prawdziwy kontrakt z Pistons. Myślę, że jest ku temu obustronna wola, chociaż trzeba pamiętać, że NBA to biznes i żeby się wzmocnić trzeba też kogoś wartościowego oddać. Poza tym, T-Mac może mieć inne dobre oferty. Ale widząc jak wrócił do formy pod okiem Arniego Kandera, wypracował boiskową synergię z Monroe'm i stał się jednym z bardzo niewielu pozytywnie nastawionych graczy, wręcz dobrym duchem, można być umiarkowanym optymistą, że zostanie na dłużej. Jeżeli taka rotacja się sprawdzi, młodzi i McGrady zostaną, a strefa podkoszowa wzmocni się dobrym graczem, widzę światełko w tunelu. Więcej na ten temat tu http://www.pistonpowered.com/2011/01/chemistry-between-tracy-mcgrady-and-greg-monroe-continues-to-grow/

Rodney Stuckey


Nie jestem wielkim fanem RS. Nie to żebym go jednoznacznie nie lubił, ale irytuje mnie jego zbyt częste atakowanie obręczy, kosztem dzielenia się piłką. Ponadto, wobec zwyżki formy McGrady'ego, widać gołym okiem kto ma, a kto nie ma przeglądu pola i wyczucia jak i kiedy obsłużyć kolegów podaniem. Muszę jednak zaznaczyć, że nie przyłączam się do chóru zawodzących, że Stuckey nie jest prawdziwym playmakerem. Nie jest, ale jest solidnym graczem, który może z powodzeniem być starterem w dobrej drużynie.
Przed sezonem Stuckey zapowiadał, że będzie liderem. Nie było to może zbyt rozsądne, biorąc pod uwagę, że szatnię dzieli z nim Ben Wallace i Tayshaun Prince - gracze o wiele bardziej utytułowani i zasłużeni dla klubu. No, ale zasługi nie grają, więc teoretycznie młody lider może prowadzić drużynę, w skład której wchodzą weterani. Tak się nie stało. Stuckey nie jest tym który prowadzi grę i ciągnie drużynę. Widać, że nie jest też tym, który najbardziej stara się komunikować, mimo że zapowiadał, że teraz będzie boiskowym krzykaczem.
Tym którzy myśleli, że Stuckey przeistoczy się w Chrisa Paula, albo klon Chauncey Billupsa dziękujemy. Ale ci, którzy liczyli na kolejny rok postępu, nie zawiedli się. Statystycznie Stuckey wygląda trochę lepiej jeżeli chodzi o asysty i straty, a trochę gorzej punktowo (2010/11-2009/10: asysty 5.1 - 4.8, straty 2.21 - 2.23, punkty 15.3 - 16.6). Trzeba zaznaczyć, że gra średnio 3 minuty krócej i ma w drużynie o wiele więcej opcji ofensywnych, niż w zeszłym sezonie. Poprawił skuteczność trójek na 0.268 z 0.228 i co najważniejsze o wiele pewniej czuje się w rzutach z półdystansu. Dalej agresywnie atakuje obręcz i miło jest popatrzeć jak z niektórych przeciwników robi siekankę. Szerszy niż w zeszłym roku skład, sprawia, że Stuckey rzadziej ma piłkę w rękach, co wyraźnie mu służy. Kiedy nie musi rozgrywać, tak jak w meczu z Grizzlies, widać jak dobrze rusza się bez piłki, jak jest szybki i umie po prostu wkręcić obrońcę w parkiet. Wtedy musiał jeszcze dzielić obowiązki PG i SG. Natomiast we wczorajszym, wygranym meczu z Raptors, jako zmiennik T-Maca na jedynce zagrał Will Bynum. To pozwoliło RS ustabilizować pozycję. Był skuteczny (20 pkt) i agresywny (12 osobistych, co jest wyrównaniem rekordu w tym sezonie).
Tak, Stuckey nadal potrafi mnie irytować, ale ilu graczy wybranych z 15 numerem w drafcie było lepszych od niego. Na pewno by się tacy znaleźli, ale też na pewno Stuckey byłby w czołówce tej kategorii. Oczywiście ustawianie go na dwójce, tworzy kolejne problemy w rotacji Tłoków. Co z Benem Gordonem, nie mówiąc już o Ripie Hamiltonie, który wobec spekulacji transferowych, aktualnie został posadzony na ławę? Pistons są w przebudowie i los nikogo nie jest pewny, ale sądzę, że Stuckey, wraz z Jonasem Jerebko, Gregiem Monroe, Austinem Daye'm będzie częścią przyszłego składu Tłoków.

Pistons obejrzeli z bliska Zacha Randolpha


Zmiany w rotacji wyszły Tłokom na dobre, nie na tyle jednak żeby wygrać z Grizzlies. T-Mac i Rodney Stuckey (razem 31pkt, 10 asyst, 13 zbiórek) wyszli jako backcourt, a Tay Prince, Chris Wilcox i Greg Monroe jako frontcourt. Wyglądało to całkiem nieźle i gdyby nie kłopoty Monroe'a z faulami, Pistons mogliby dłużej dominować z przodu. W trzeciej kwarcie Memphis stopniowo odrabiali straty, żeby wyjść na prowadzenie. Dzika pogoń w końcówce, prowadzona przez Bena Gordona (25 pkt), pozwoliła złapać kontakt, ale przy braku skutecznych akcji defensywnych, gra toczyła się kosz za kosz i zwycięstwo Memphis nie było poważnie zagrożone.
Zach Randolph (34 pkt, 17 zbiórek) został kolejnym PF/C, który rozgromił Pistons. W jego przypadku, to akurat nie wyjątek, bo Z-Bo prezentuje stabilna formę, a ostatnio został graczem tygodnia na Zachodzie. Jednak dopóki był pilnowany przez Monroe'a na zmianę z Wilcoxem, wyglądało to nieźle. Charlie V i Jason Maxiell nie mieli już takich sukcesów.
Greg Monroe zaliczył czwarte z rzędu (!!!) double-double - 14 pkt, 11 zbiórek. Kilka razy ładnie ściął pod kosz backdoor, albo pod high pick, a McGrady umiał go znaleźć celnym podaniem. Brawo!! Austin Daye grał tylko 10 minut, bo ciężko mu było ustać w obronie przeciwko Rudy'emu Gay'owi (26 pkt).
Skrót http://www.nba.com/games/20110112/MEMDET/gameinfo.html

Pistons znów mieli słabą trzecią kwartę, przegrali z Bulls

Wrażenia: Rodney Stuckey gra dobrze po przerwie spowodowanej chorobą. Trafia na dystansie i za trzy. Ale to Pistons wypracowali 12 przewagę do przerwy, kiedy ofensywą dowodził Tracy McGrady. W ogóle line up McGrady-Hamilton-Daye-Wilcox-Monroe był najlepszą opcję w tym spotkaniu. Przez najlepszą rozumiem, nie tylko dobrą, ale lepszą od pierwszej piątki Bulls. Wysoka piątka, gracze podobnego wzrostu = brak skuteczniejsza obrona przy przekazaniach w obronie i więcej zbiórek. W trzeciej kwarcie starterzy powoli oddawali pole, a powrót do mniej więcej tego samego ustawienia nie dał już wystarczających rezultatów. Trzeba było trzymać się tego co działało najlepiej. Od dłuższego czasu myślę, że Ben Gordon i Charlie V grają słabo. Gordon ma swoje momenty, czy serie, ale ma tez dużo strat. W obronie nie, mimo wysiłku, nie jest mistrzem, a kreować gry nie umie. Stara się robić różne rzeczy, a tymczasem zatracił swój strzelecki instynkt i pewność. Coraz bardziej skłaniam się do stwierdzenia, że Gordon dla swojego i drużyny dobra powinien pozostać graczem ofensywnym, może wchodzącym z ławki, żeby dać tzw. scoring punch.
Co do Charliego V, jego progres jest niezaprzeczalny, ale to wciąż za mało, żeby być PF w piątce dobrej drużyny. Zbiórki, obrona, unikanie fauli, dobre decyzje - tu Charlie wciąż ma niedostatki i wątpię, żeby mógł je zniwelować, na tyle, żeby dociągnąć do poziomu najlepszych PF w lidze. Miewa bardzo dobre mecze, potrafi być stabilny w swoich zdobyczach punktowych, ale jeżeli założymy, że Pistons ściągnęliby Zacha Randolpha, to Charlie nie ma szans powalczyć z nim o pozycję startującego. No f***in way!!!
Austin Daye po raz kolejny udowodnił, że należy mu się dłuższy czas na boisku. Gołym okiem widać, że z młokosa, który ma miękką kiść i dobre ruchy, ale nie ma wystarczająco siły i umiejętności, zmienia się we wszechstronnego gracza, który nie unika ciężaru rozgrywania i jest opcją po obu stronach parkietu. Wczoraj 14 pkt, przy 60% skuteczności, a drive ze środka boiska, pomiędzy obrońcami, zakończony dunkiem po prostu pyszny. Greg Monroe zaliczył kolejne double - double (10 pkt, 111 zbiórek) ale, wobec kontuzji Bena Wallace, grał aż 43 minuty. Miał też problemy ze skutecznością. Ale wciąż double - double to double - double i po raz kolejny mieliśmy okazję zobaczyć miękką kiść Grega, jak trafiał na dystansie. Będzie tylko lepiej. Chris Wilcox znów zagrał dobrze - 13 punktów, 9 zbiórek, hustle & energy. Zaprezentował też klasycznego finger roll'a ala George Gervin ;-))
Opisując mecze skupiam się w zasadzie prawie wyłącznie na grze Pistons i staram się wyszukiwać jak najwięcej pozytywów, które byłyby promykami nadziei. Ale te promyki, to przeważnie wciąż za mało, żeby wygrywać, a najlepsza wiadomość sezonu to przewidywana finalizacja sprzedaży drużyny i prawdopodobne przenosiny Ripa Hamiltona do Nets, w ramach transferu Carmelo Anthony'ego.

Death in the family

3 stycznie 2011 zmarł brat Joe Dumarsa, Mark http://www.mlive.com/pistons/index.ssf/2011/01/brother_of_joe_dumars_dies_at.html W zeszłym roku, w wieku 51 lat, zmarł starszy brat Joe D. W podobnym wieku odszedł też ich ojciec. Podobno genetycznie rodzina jest podatna na cukrzycę i wynikające z niej komplikacje. Mam nadzieję, że legenda Pistons zadba o swoje zdrowie. Szczerze mówiąc, teraz nie wygląda zbyt zdrowo i z każdym rokiem coraz bardziej idzie wszerz. Daleko mu do stanu Kevina Duckworth'a z lat po zakończeniu kariery, ale żniwo choroby w rodzinie powinno być wystarczającym impulsem, żeby bardziej o siebie zadbać. Słyszałem kiedyś, jak Joe powiedział, że już nigdy nie dotknie piłki do kosza. OK, ale może rower, czy pływanie, bo golf jak widać nie wystarcza, żeby utrzymać odpowiednią wagę.

young fools break rules!!!

Świetny mecz!! Wygrana po dogrywce, emocje, widowisko. Oczywiście wszystko działo się w dolnej części tabeli i kilka błędów byłoby zapewne bezwzględnie wykorzystanych gdyby przeciwnik był mocniejszy. Ale Sixers są bezpośrednimi konkurentami Pistons do ostatnich miejsc w play off i aktualnie plasują się wyżej w tabeli, więc spotkanie miało swoją wagę.
Co najważniejsze, udowodniło, że dzieciaki umieją współpracować z weteranami. Jednymi z najważniejszych graczy meczu, którzy bezpośrednio przechylili szalę zwycięstwa, byli Austin Daye i Greg Monroe. Daye zdobył 15 pkt i miał 6 zbiórek. Grał z dużą pewnością, często brał się za rozgrywanie i widać, że uważnie oglądał Prince'a i McGrady'ego. Najlepszą akcją Daye'a i "play of the night" na nba.com było trafienie trzypunktowe na dogrywkę, 3.5 sekundy przed końcem regulaminowego czasu. Monroe zaliczył drugie pod rząd doube double - 16 pkt i 13 zbiórek (!!!), dwa dunki, w tym and one z kontry po przechwycie, w końcówce regulaminowego w jednej akcji trzy razy zebrał piłkę na atakowanej tablicy i zaliczył kolejne and one. Pokazał też, że ma zasięg, trafiając z linii końcowej blisko trójki. W dogrywce wypracowali z Daye'm 9 punktowe prowadzenie. Plotki transferowe nabierają rumieńców i nie wiadomo kto będzie w drużynie w przyszłym sezonie, ale chciałoby się w niedalekiej przyszłości widzieć regularnie Daye'a, Monroe'a i Jerebko razem na boisku. W końcówce Sixers trafili za trzy i wynik rozstrzygał się w osobistych. Tayshaun Prince (23 pkt, 8 zbiórek) znów zagrał dobry mecz. W końcówce czwartej kwarty trzy razy pod rząd zdobył punkty po akcjach post up na półdystansie i umożliwił Tłokom odrobienie strat. Rodney Stuckey wyszedł w pierwszej piątec i szczególnie na początku był nie do zatrzymania. Dosłownie wkręcał obrońców w parkiet. Pokazał się też jako strzelec za trzy. W obliczu bezproduktywności Bena Gordona i Ripa Hamiltona, Stuckey często był zestawiany z tyłu z McGrady'm, który też zagrał dobrze zaliczając 7 asyst. Cieszmy się, bo to był naprawdę dobry mecz http://www.nba.com/games/20110108/PHIDET/gameinfo.html

harder!!!

Byron Scott powiedział ostatnio, że w jego czasach, czyli w latach 90 tych, grało się z większym poświęceniem. Trudno to porównać, bo dzisiaj gwiżdże się inaczej niż 15 - 20 lat temu i same zasady się zmieniły. Z drugiej strony, Scott nie miał chyba na myśli fizycznej gry na granicy faulu, tylko wysiłek wkładany w grę. Może coś w tym jest. Jak sobie przypominam niektóre konfrontacje, to ciarki przechodzą po plecach. Hmm ... ale wtedy miało się wczesne naście lat i inną perspektywę. Tak czy inaczej, wróćmy do kilku zjawisk sprzed lat.
1) Muggsy Bogues i jego wielkie serce do gry http://www.youtube.com/watch?v=GhCw_7IIjIY
2) Kevin Johnson i dunk na Olajuwonie http://www.youtube.com/watch?v=ifx_gRF-ouU
3) a propos dunków, John Starks i "The Dunk" http://www.youtube.com/watch?v=JIlwUgdp3BM&feature=related
4) a jak już jesteśmy przy konfrontacjach z Bulls w play off, to podsumowanie wygranej przez Bad Boys serii, w finałach konferencji '90 http://www.youtube.com/watch?v=12OxIR0MYRM

*będę tu wrzucał pamiętne postacie, drużyny, akcje sprzed lat. Stay tuned!!!

zbawienie blisko??


Patrząc na brak równowagi i wyniki drużyny, trudno nie wyczekiwać jakiegoś cudu, który postawiłby klub na właściwe tory. Cudów nie ma, ale długo wyczekiwana sprzedaż drużyny może niebawem stać się faktem. Ponoć bilioner z Kalifornii Tom Gores dostał ekskluzywny 30 dniowy okres na sfinalizowanie umowy, co może nastąpić już w przyszłym tygodniu http://detnews.com/article/20110107/SPORTS0102/101070347/1127/sports0102/Sale-of-Pistons-may-come-next-week--with-Tom-Gores-the-likely-buyer
Nie jestem kompetentny, żeby właściwie ocenić kandydaturę Gores'a. Porównując go do Mike'a Illitch'a, który początkowo wydawał się faworytem do zakupu drużyny, należy podkreślić, że Gores jest młody, ambitny, a zawodowo ma doświadczenie w kupowaniu nierentownych przedsiębiorstw i przekształcaniu ich w zyskowne przedsięwzięcia. Pistons nie są nierentowni, ale patrząc na pustki w Palace of Auburn Hills, trzeba stwierdzić, że potrzebują poważnych zmian. Mike Illitch wydawał się bezpiecznym kandydatem, bo posiada już dwie zawodowe drużyny Detroit - Red Wings i Lions. Miał też przenieść Pistons do centrum Detroit. Z drugiej strony Illitch nie jest ekspertem od koszykówki, a sam jest już w latach i prędzej czy później drużyna byłaby dziedziczona, przechodząc ponownie fazę niepewności i potencjalnych turbulencji.
Moje sympatie opierają się na wątłych postawach, ale cieszyłbym się, gdyby Gores kupił drużynę. Pochodzi z Michigan i kończył Michigan State University (MSU). Podkreśla, że chce zrobić coś dla społeczności i nie zamierza drużyny nigdzie przenosić. Wiadomo PR, ale zawsze coś. Mam nadzieję, że jego cechy i strategia działanie będą dobrze służyły Tłokom. Czekamy.

przegrana z Lakers

Nie chciało mi się tego meczu oglądać, bo rezultat był dość przewidywalny. O ile z niskimi podkoszowymi Utah Pistons mogli powalczyć, o tyle przeciwko Gasolowi, Bynumowi i Odomowi raczej nie. Jednak Pistons trzymali się w pierwszej połowie, przegrywając tylko 3 punktami do przerwy. Znów dobrze zagrał T-Mac, który miał 14 pkt i 6 zbiórek. Niestety również6 strat. Na dobrym play makingu Tracy'ego zyskał Greg Monroe, który zaliczył pierwsze w karierze double - double (14 pkt, 11 zbiórek). Jest to tym bardziej warte odnotowania, że przeciwko sobie miał zawodników wymienionych powyżej. Wiele z jego punktów padło po prostych lay - up'ach, wykreowanych przez McGrady'ego, ale nie tylko, a i z tym lay up'ami wcześniej różnie bywało. Generalnie Monroe pokazał, że rozwija się - poprawia umiejętność kończenia pod koszem i obronę. Nie jest natomiast w stanie wziąć na siebie ciężaru gry, czego nie umiał też zrobić w drugiej połowie, żaden z jego partnerów. Tay Prince miał solidny występ, ale to nic nie zmieniło.
http://www.nba.com/games/20110104/DETLAL/gameinfo.html

Dobra gra, ale to za mało. Błędy trenera i sędziów.

Pistons trzymali się dzielnie w meczu z Jazz, w którym prowadzenie zmieniało się 11 razy i było 15 remisów. Tracy McGrady (11 pkt, 9 zbiórek, 11 asyst) i Tayshaun Prince (26 pkt, 5 asyst) grali fantastycznie. Ben Gordon zaliczył solidny występ - 14 pkt przy 50% skuteczności za 2 i za 3. Niestety w końcówce siedział na ławce. I to kiedy Pistons usiłowali trafić za 3 w dwóch z trzech ostatnich akcji!!! To jest po prostu niewytłumaczalne. Kuester ma nawyk sadzania na ławie w czwartej kwarcie Gordona i Bena Wallace, który wczoraj zaliczył bardzo dobry występ (6pkt, 8 zbiórek w 22 minuty). Czasem jest to uzasadnione, ale często nie jest i wygląda na brak dobrego czytania gry. Co do sędziowania, to decydująca trójka Raja Bell'a na 18 sekund przed końcem, była de facto dwójką, bo nadepnął na linię. Potem Prince od razu faulował Derrona Williamsa, żeby ratować czas, ale sędziowie puścili grę. Wsad Grega Monroe prawdopodobnie był z faulem i należał się jeszcze jeden osobisty. Nie mówię, że Pistons zostali okradzeni ze zwycięstwa, ale szczególnie złe decyzje trenera w meczu, gdzie drużyna gra skutecznie, z zaangażowaniem i bez strat, po prostu bolą.
Cóż, miejmy nadzieję, że dobra forma będzie kontynuowana, bo o ile na Lakers to pewnie za mało, na wiele drużyn, szczególnie na Wschodzie wystarczy. Tu skrót http://espn.go.com/video/clip?id=5986784
Jazz, na których patrzę z sympatią grali dość wolno, albo Pistons narzucili taki styl. Widać też było niedostatki centymetrów pod koszem. Jeżeli Pistons radzą sobie przyzwoicie w pomalowanym, to pewnie przeciwnik nie jest kandydatem na finał. Big Ben był twardym przeciwnikiem dla Big Ala, a Villanueva dla Paula Millsapa. Utah dostało natomiast duży zastrzyk energii od zmienników, czego nie można powiedzieć o ławce Detroit.
P.S.
Rodney Stuckey dochodzi do siebie i zagrał tylko 14 minut jako rezerwowy PG.

Odpowiednia perspektywa 2011


Wiem jak fanom Pistons trudno jest zaakceptować obecny stan rzeczy. Drużyna gra słabo, wygrane z potentatami są przeplatane porażkami ze słabeuszami, rotacja jest nieustalona i wszystko jest jakby przypadkowe. O wiele łatwiej byłoby oglądać młodą drużynę, która przegrywa, ale walczy i uczy się wspólnie zmierzając w dobrym kierunku. A w jakim kierunku zmierzają Tłoki?
Obecnie mamy nadwyżkę graczy ofensywnych nad defensywnymi, ścisk na pozycjach 2, 3, niedostatki z przodu, braki w rozgrywaniu, a weterani blokują potencjalny rozwój młodszych.
Pozyskanie Bena Gordona i Charliego V było wielokrotnie krytykowane. Ale należy przypomnieć, że wówczas byli oni najlepszymi dostępnymi graczami na rynku. Nie znaczy to, że Dumars bierze kogokolwiek bez względu na przydatność dla drużyny w danym momencie, ale widać, że przyjmuje strategię "load-reload". Mimo udanych wyborów w drafcie 2009 i 2010, nie sądzę, żeby Pistons poszli drogą OKC lub Bulls, czyli cierpliwego stawiania na młodzież. Większość graczy z obecnego składu traktowałbym jako elementy przyszłych wymian. To tylko utrudnia fanom życie. Ale patrząc na etapy budowania mistrzowskiego składu 2004, widać wiele ruchów z udziałem weteranów i wymian, które zmieniały oblicze drużyny na lepsze.
Dumars pozyskał talent, który nie współpracuje dobrze w obecnej konfiguracji. Mimo braku "cap space", Detroit ma graczy, którzy byliby świetnymi elementami wymian. To, że grają w niezbilansowanych składzie nie podnosi ich wartości rynkowej. Jednak brak kolejnych ruchów transferowych jest spowodowany perspektywą sprzedaży drużyny. Na rynku jest obecnie wielu graczy, którzy byliby remedium na bolączki drużyny, co nie znaczy, że przywróciliby jej blask. Grubsze ryby można natomiast pozyskać tylko drogą wymiany (np. Brendan Haywood, szczególnie w kontekście kontuzji Carona Butlera i kłopotów Mavs na pozycjach 2,3) , lub na koniec sezonu, w przypadku tych, którym wygasają kontrakty lub mają opcję zawodnika na ostatni rok (np. Zach Randoplh). Snucie domysłów jest jednak bezprzedmiotowe, bo Joe Dumars buduje drużyny w dość niekonwencjonalny, co nie znaczy nielogiczny, sposób. Mam nadzieję, że nowy właściciel da mu niedługo zielone światło. Mam też nadzieję, że pan na zdjęciu, obecnie w stanie odnowy, nadal tu będzie w przyszłym sezonie, bo jak niedawno stwierdził Magic Johnson, Detroit ma za dużo indywidualności, a za mało drużyny. Muszą wrócić do tego co im przyniosło sukces - zespołowość i intensywność w obronie. To nie musi być klasyczny half - court. Nie musi przypominać drużyny z lat 2003 - 2008. Gra się zmienia i Pistons, jeżeli nie tylko chcą się wydobyć z dołka, ale też odnieść prawdziwy sukces, muszą stworzyć coś nie tylko solidnego, ale nowatorskiego. O to akurat się, w przypadku Joe D, nie boję.

Nie ma szans na serię. Może w 2011 ...

Niestety tak jak już wiele razy w tym sezonie, po wygraniu z mocnym przeciwnikiem, Pistons oddają pole średniakom lub najsłabszym.
W Phoenix zabrakło przede wszystkim egzekucji. Pistons nie trafiali z otwartych pozycji. Energia i gra w defensywie też nie była dobra. Suns penetrowali lub szybko dzielili się piłką i zbyt często znajdowali otwartych Jareda Dudleya czy Vince'a Cartera. Nikt, oprócz Bena Gordona (19 pkt) nie miał dobrego dnia w ofensywie. Gordon też nie był świetny, ale czasem słusznie wykorzystywał swoją fizyczną przewagę nad Stevem Nashem i Goranem Dragicem. W tym kontekście przydałby się, niedysponowany, Rodney Stuckey, który atakując obręcz robiłby przewagi i ułatwiłby życie kolegom. T-Mac był dobrze pilnowany i nie rozwinął skrzydeł, a Will Bynum nie ma wystarczających warunków fizycznych, żeby zdominować rozgrywających Suns wejściami czy post up'ami. Aaa, Chris Wilcox znów zagrał dobry mecz, ale ciężko składać na jego barki odpowiedzialność za losy meczu.
Czekam aż lepsze dni nadejdą. Nie muszą to być fajerwerki, ale dobra, stabilna gra, jasny podział ról i równowaga. Szczęśliwego 2011!!!