Zadaniowiec

B-B-Ben Wallace!!!
Nie mam zbyt wiele czasu, żeby pisać o Tłokach, ale widzę, że ostatnio pisałem o meczu sezonu przeciwko Bulls. Cóż, czy wczorajsza dominacja nad mistrzami NBA i zafundowanie im dopiero czwartej porażki w sezonie nie było jednak TYM meczem? Pistons grali jakby spłynął na nich blask Bena Wallace'a. Konsekwentnie, razem, nieustępliwie, do końca. Kiedy grasz przeciwko tak wyjątkowej drużynie jak GSW A.D. 2016, ciężko jest powiedzieć, że przeciwnik nie dał im szansy. Przecież jedna, druga trójka Curry'ego, pick & roll z Draymondem Greenem, podanie Iguodali, pull up Thompsona i jesteście ugotowani. Ale Pistons nie pozwolili im rozwinąć skrzydeł, sprowadzając piękny zespołowy atak do siłowania 1 na 1. Czy coś wam przypomina widok znajomy ten?

Ben Wallace jest legendą w Detroit i poza nim. Każdy kto się interesuje koszykówką spod znaku Motown zna jego historię. Historię drugiego najmłodszego dziecka spośród 11 rodzeństwa rodziny, chłopaka z Alabamy, który zawsze musiał walczyć żeby udowadniać swoją wartość. Hmm ... trudno przecenić fakt, że jego mentorem, człowiekiem, który go odkrył i zarekomendował do college'u Virginia Union był Charles Oakley. Po udanej karierze uniwersyteckiej, Wallace nie został wybrany w drafcie, żeby występami w lidze letniej wywalczyć sobie miejsce w Washington Bullets/Wizards, których generalnym menedżerem był najwybitniejszy zawodnik w historii klubu ze stolicy, również niski center Wes Unseld. W Waszyngtonie początkowo Wallace grywał ogony, żeby stopniowo umacniać swoje miejsce w rotacji. W '99 został wymieniony do Orlando Magic gdzie grywał już w pierwszej piątce. Kiedy Magic mieli okazję pozyskać gwiazdę, skorzystali z niej i w kolejnym sezonie Grant Hill przeniósł się do Orlando, a Ben Wallace i Chucky Atkins wylądowali w Detroit. Znów znalazł się ktoś kto dostrzegł w nim potencjał. Kiedy Joe Dumars zdecydował się oddać Hilla, niedawnego kolegę z boiska, wszyscy naokoło pukali się w głowę, w najlepszym razie konstatując, że Pistons wchodzą w fazę przebudowy i lepiej im było pozbyć się swojej gwiazdy. Nikt nie twierdził, że zyskali więcej niż stracili. A jednak ... Odgrywając większą rolę Wallace stał się prawdziwą opoką defensywy. Zbierał po 13 - 15 piłek, blokował ponad 3 rzuty na mecz i wieeele utrudniał. Jego wyczucie pozycji, doskonała pomoc i niespożyta energia napędzała Tłoki, które pod wodzą Ricka Carlisle'a zaczęły liczyć się na Wschodzie, a w 2002 i 2003 roku Wallace zdobył nagrodę najlepszego obrońcy ligi. Tak narodził się Big Ben. Człowiek znikąd, który zdobył 4 tytułu najlepszego obrońcy NBA (jest rekordzistą razem z Dikembe Mutombo), dwa razy grał w finałach i jest mistrzem z 2005, kiedy równie dobrze mógł zostać MVP finałów.
Analizując grę wybitnych zbierających, któryś z trenerów powiedział, że sposób w który Wallace walczył o zbiórki był samobójczy. Nie chodzi o to, że zapałem i skocznością nadrabiał braki w ustawieniu. Ustawienie było zawsze właściwe, on po prostu nigdy nie odpuszczał. Jedynymi graczami, którzy przypominają Bena w tym aspekcie i których on przypomina są dla mnie Alonzo Mourning i Dennis Rodman. I teraz powiedzcie, gdzie się kończy zadaniowiec a zaczyna gwiazda? Czy w takiej sytuacji minimalne umiejętności ofensywne skazują gracza na łatkę walczaka, "tego od brudnej roboty"? Liczy się wpływ na postawę drużyny i udział w zwycięstwie. Wallace był 4 razy najlepszym obrońcą w sezonie, 5 razy wybierany do pierwszej piątki obrońców ligi, ma na koncie najwięcej bloków pośród graczy o jego wzroście lub niższych i jest najlepszym blokującym w historii Pistons. I to też nie oddaje jego wielkości. Big Ben wymiatał i zamiatał. Przez 4 lata z rzędu Pistons byli w Top 3 pod względem traconych punktów, a w sezonie mistrzowskim oddawali przeciwnikom zaledwie mizerne 84,2 kt. na mecz. Wallace był tym, który to umożliwiał i stworzył tożsamość drugiej największej w historii formacji Tłoków, ekipy "Go to Work". Po odejściu z Detroit nie szło mu już tak dobrze m.in dlatego, że jego umiejętności nie były wykorzystywane w optymalny sposób. Jest tyle hajlajtów ... Obejrzyjcie finały przeciwko Lakers, czy finał konferencji z Miami w 2006, żeby zobaczyć co robił z Shaqiem. Obejrzyjcie jakikolwiek mecz z tamtego okresu, żeby zobaczyć jaką siłę stanowił. Nie trzeba specjalnie szukać. Za każdym razem zobaczycie to samo. Big Ben nie miewał słabych meczów w Detroit. Jego zaangażowanie, pasja, wola walki i wpływ jaki wywierał na grę swojego zespołu stawiają go wśród najlepszych graczy Tłoków i najlepszych obrońców wszech czasów. Ben Wallace jest legendą. Od wczoraj jego koszulka z nr. 3 wisi pod kopułą The Palace. B-B-Ben Wallace!!!